Ktoś może powiedzieć, że pomysł spędzenia jednego dnia w Saskatchewan, odległym o 4 godziny jazdy od mojej kanadyjskiej “bazy”, był czystym szaleństwem. Może troszkę tak, ale tylko troszkę, bowiem dość nieoczekiwanie zaowocował wielką kanadyjską przygodą. Zapewniam, że warto było wpaść do Maryfield na ten jeden dzień. Moja podróżnicza intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Zawsze wychodziłam z założenia, że chcąc poznać kraj od przysłowiowej podszewki, należy po prostu odwiedzić te jego miejsca, gdzie nie ma turystów… miejsca, gdzie często jest się jedynym turystą.

W trakcie swoich podróży tego właśnie szukam. Często pomijam popularne szlaki z tłumem turystów i wyruszam za miasto w poszukiwaniu małych, opuszczonych, pełnych tajemnic miejsc. Tym razem również pominęłam utarty szlak. I choć był to bardzo krótki, chwilowy wypad, to jak mawiał Ryszard Riedel: “w życiu piękne są tylko chwile”. Dla takich właśnie chwil naprawdę warto żyć.
Do Maryfield w Saskatchewan dotarłam późnym popołudniem. Przejazd przez to małe, urocze miasteczko zajął mi niecałe 10 minut. Minęłam szkołę, straż pożarną, sklep, bar i rzędy mieszkalnych budynków. Miejscowość jest niewielka, bo liczy około 350 mieszkańców, ale obserwując ich, odniosłam wrażenie, że wszyscy bardzo dobrze nawzajem się znają. Gdy w końcu dotarłam na farmę swojej kuzynki, oddaloną od miasteczka zaledwie kilka minut jazdy samochodem, jakże urzekło mnie to miejsce. Jak okiem sięgnąć, brak jakichkolwiek zabudowań, wszędzie rozległe pola, którymi dostojnie przemieszczają się stada krów. Istny raj na ziemi! Wieczorem zaś czekała na mnie pierwsza atrakcja – lokalny pub i degustacja soczystego steka, którego sama musiałam sobie przygotować. Świetna zabawa, a mięsko – rewelacja.
Następnego dnia czekały na mnie kolejne atrakcje. Wstałam skoro świt, by wraz z nowym, czworonożnym przyjacielem – Winstonem wybrać się na krótki spacer. Nie jestem rannym ptaszkiem i rzadko udaje mi się podziwiać świat o poranku, jednak zmiana czasu, te osiem godzin różnicy, zrobiły swoje. Teraz już wiem, ile – jako śpioch – tracę. Zachwyciła mnie panująca wokół cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków. Być może dlatego, że na co dzień żyjemy w głośnym, rozpraszającym środowisku, gdzie coraz trudniej znaleźć ciszę. A tu raptem brak mnogości dźwięków, warkotu samochodów, rozmów przechodniów, tylko cisza na łonie natury i dźwięki przyrody – muzyka dla moich uszu. Zrozumiałam, jak doskonałą terapią dla ciała i umysłu jest cisza, która pozwala jaśniej i konstruktywniej myśleć. “W ciszy Twoje serce znajdzie odpowiedzi, których rozum znaleźć nie potrafi”. Tak twierdził Phil Bosmans i w pełni się z nim zgadzam.
Mogłabym tak siedzieć bez końca, marzyć, rozmyślać i sączyć moją poranną herbatę. Wiedziałam jednak, że czas nagli, a przede mną dzień pełen niespodzianek. Po uroczym,
refleksyjnym poranku czekało mnie śniadanie. W życiu nie jadłam tak pysznego bekonu. Cóż może być piękniejszego niż takie kulinarne doznania po porannym spacerze. Od razu dzień
nabiera intensywniejszych barw, chce się żyć. Pełna optymizmu i energii ruszyłam na spotkanie z uczniami z Maryfield. Miałam
przyjemność opowiedzieć o naszym kraju w miejscowej szkole. Było to dla mnie ciekawe, nowe doświadczenie. Jestem nauczycielką, więc chętnie korzystam z takich zaproszeń. Zostałam bardzo mile przyjęta przez dyrekcję, nauczycieli i uczniów tej szkoły. Podobała mi się atmosfera panująca w tej szkole i zachwyciły cudowne dzieciaki. Czas jednak naglił, musiałam wracać do Winnipegu. Moim marzeniem jest jednak wrócić tam jeszcze raz. Może uda mi się to zimą. Ostatnio zimy w naszym lubuskim województwie są tak mało “zimowe”.
Muszę jeszcze wspomnieć o jednym… Ostatnie godziny przed powrotem też były niesamowitą atrakcją, przygotowaną przez moją kuzynkę. Otóż spędziłam je, podróżując w samochodzie – pochodzącym jeszcze z początku lat 70. ubiegłego stulecia – w 5,5-metrowym Chevrolecie Caprice. Samochód ten należał jeszcze do mojej cioci i wujka, teraz do mojej kuzynki. Kiedy w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia przysyłano mi zdjęcia tego samochodu, wydawał mi się surrealistyczny, nierzeczywisty na tle naszej szarej PRL-owskiej
rzeczywistości. Po naszych drogach jeździły przecież wówczas przede wszystkim Wartburgi, Trabanty, małe i duże Fiaty. Z perspektywy małego dziecka ten kanadyjski świat wydawał się wtedy taki piękny i nieosiągalny. Okazuje się, że po latach spełniły się moje dziecięce marzenia. Trzeba bowiem – jak ktoś mądrze powiedział – pamiętać, że marzenia same się nie spełniają, marzenia się spełnia…
Jeśli  podoba Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli:
✔ zostawisz pod nim komentarz
✔ zaobserwujesz mój profil na Instagramie
Zapraszam Czy Kubuś Puchatek ma coś wspólnego z Winnipegiem…

17 komentarzy

augustc · 13 lipca, 2019 o 10:58 am

Lubię takie małe wioski. Stada krów, cisza. Dobrze mi się w takich miejscach wypoczywa.

    newenglandblog · 13 lipca, 2019 o 11:19 am

    Cieszę się, że jeszcze takie miejsca istnieją.

krystynabozenna · 13 lipca, 2019 o 11:05 am

Lubie takie wypady w świat i przyrodę, gdzie nie ma turystów, widzę ,że byłaś bardzo zadowolona ze swojego 😉

    newenglandblog · 13 lipca, 2019 o 11:20 am

    Bardzo, nie spodziewałam się takich atrakcji 🙂

      krystynabozenna · 23 listopada, 2019 o 11:37 am

      A Kanada mnie interesuje, bo to taki rozległy kraj i bardo ciekawa przyroda 🙂

Aleksandra · 13 lipca, 2019 o 2:28 pm

Małe miejscowości zwykle są pięknie, ciche, spokojne 🙂 W takich miejscach chciałoby się zostać na dłużej.

Pojedztam.pl · 13 lipca, 2019 o 3:45 pm

Tam nas jeszcze nie było 🙂

Bea · 13 lipca, 2019 o 4:53 pm

Zazdroszczę przejażdżki Chevroletem 😉

Bookendorfina · 13 lipca, 2019 o 6:36 pm

To prawda, marzenia się spełnia, sami decydujemy, ile szczęścia wlejemy w nasze życie. 🙂

Małgorzata Hert · 13 lipca, 2019 o 6:45 pm

Lubię takie wiejskie klimaty. W takich miejscach człowiek wypoczywa 🙂

Akacja · 14 lipca, 2019 o 8:00 am

Uwielbiam takie miejsca na końcu dróg. Jedno takie wybrałam na swój dom.

Kinga K · 14 lipca, 2019 o 1:34 pm

Dobrze spędzony czas:)

Bookendorfina · 14 lipca, 2019 o 4:14 pm

Często z takich jednodniowych wycieczek wynosiłam więcej, jakby efektywniejsze gospodarowanie czasem. 🙂

Paulina · 17 lipca, 2019 o 8:16 am

Takie nieturystyczne miejsca poza szlakami są zawsze najlepsze:)

Kasia · 18 lipca, 2019 o 7:25 pm

Dzień pełen wrażeń i przygód. Na pewno pozostaną ekstra wspomnienia 🙂

Szminka-bloguje · 10 września, 2019 o 8:06 am

Zawsze warto poznać nie tylko wielkie atrakcje ale również miejsca ukryte dla turystów ! Można w nich odnaleźć przede wszystkim spokój

Wiola · 19 grudnia, 2019 o 9:32 am

Zawsze uciekam właśnie w takie nieuczęszczane miejsca. Tam ładuję baterie.

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *