Swego ostatniego wyjazdu – tym razem do Kanady – wcześniej nie planowałam, był dość nieoczekiwany, spontaniczny. Po prostu pewnego kwietniowego dnia moja siostra zasugerowała, że może odwiedziłybyśmy naszą rodzinę. Jak powiedział Ryszard Kapuściński: “Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”, a że ja już dawno temu „się rozchorowałam”, nie namyślając się długo, wyruszyłam w kolejną podróż.

Głównym celem podróży miało być spotkanie z rodziną, której części nie miałam przyjemności nigdy poznać. Co prawda, dzięki Facebookowi, mieliśmy kontakt ze sobą, ale jestem jeszcze z tego pokolenia, które preferuje i docenia kontakty w realnym życiu. Spakowałam się więc i… razem z moją mamą a także młodszą siostrą wyruszyłyśmy w podróż do Winnipeg, bez żadnych planów i oczekiwań. Pomyślałam, że raz w życiu można pójść na żywioł, co ma być, to będzie.
Winnipeg jest stolicą kanadyjskiej prowincji Manitoba. Miasto obecnie przypomina wielki plac budowy, zwłaszcza centrum. Pierwsze wrażenie jest takie, że miasto nie różni się tak bardzo od innych europejskich miast, tylko może samochody są jakieś większe. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to murale i graffiti, które niemalże „wyskakiwały” zza rogów kolejnych mijanych ulic. Jest ich mnóstwo, rozsypanych po całym mieście. Ostatniego dnia kuzyn zabrał mnie w krótką podróż po mieście w poszukiwaniu co ciekawszych murali i graffiti. Udało się nam znaleźć ich naprawdę sporo. Muszę przyznać, że wielce zaintrygowała mnie ta uliczna forma wyrażania ekspresji twórczej.
W Winnipegu spędziłam zaledwie trzy dni. Postanowiłam najpierw zwiedzić miasto na piechotę, by wtopić się w nie i poczuć jego klimat. Później skorzystałam z usług przewodnika. Bill, przeuroczy pan z firmy Wonderful Winnipeg City Tours, przez dwie godziny obwoził mnie po mieście, opowiadając ciekawostki związane z Winnipegiem. Chciałam robić notatki, ale po 15 min zrezygnowałam. Nie mogłam nadążyć, zasypywana coraz to nowymi, ciekawymi informacjami o Winnipegu i Kanadzie. Zaskoczyła mnie jednak najbardziej jedna informacja, która dopiero teraz, po połączeniu różnych faktów, stała się dla mnie jak najbardziej logiczna. Tą ciekawostką było imię pewnego misia…
Czy wiecie, co Winnie the Pooh (Kubuś Puchatek) ma wspólnego z Winnipegiem? Kubuś Puchatek (Winnie the Pooh) został nazwany imieniem jednej z zabawek Christophera, syna pisarza Alana Milne’a. Z kolei pluszowa zabawka Christophera została nazwana tak od imienia niedźwiedzicy Winnipeg, będącej żywą maskotką kanadyjskiego wojska z Korpusu Weterynaryjnego Kanady. W 1924 roku Alan Milne pierwszy raz przyszedł do zoo z czteroletnim synem Christopherem, który bardzo polubił Winnie. Bardzo spodobała mu się niedźwiedzica Winnipeg, nazwana tak od kanadyjskiego miasta. Chłopiec nazywał ją po prostu Winnie. I tak właśnie powstało imię najsłynniejszego misia na świecie!
Ostatniego dnia wybraliśmy się do Canadian Musem for Human Rights. Budowla robi wrażenie zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Jest swoistym “landmarkiem”. Każdy mieszkaniec Winnipegu zna jego lokalizację, mimo że pewnie nie wszyscy jeszcze go
zwiedzili. Ale jest na to wytłumaczenie – muzeum jest nowe. Na siedmiu piętrach umieszczono wystawy dotyczące praw człowieka oraz wydarzeń z historii świata, które nie przynoszą nam, jako ludzkości chluby, ale powinniśmy o nich pamiętać. Zwieńczeniem kilkugodzinnego zwiedzania jest Wieża Nadziei, z której można podziwiać niezwykłą panoramę miasta.
Jak na podróż bez żadnego planu i przygotowań, w trakcie trzydniowego pobytu w Winnipegu, udało mi się zobaczyć sporo ciekawych miejsc. Dwa pozostałe dni spędziłam na farmie w Maryfield w Saskatchewan, ale o tym napiszę już wkrótce.
A Kanadyjczycy? Cudowni ludzie… Sympatyczni, tolerancyjni, uśmiechnięci. Czy wiecie, że Kanada wielokrotnie wygrywała w rozmaitych rankingach na najbardziej przyjazny kraj? Nie dziwię się. Gdziekolwiek się pojawiłam, wszyscy byli bardzo, ale to baaaardzo mili. Jestem przekonana, że światu przydałoby się więcej takich Kanad.

Zapraszam na wpis: Poznań – poza utartym szlakiem


10 komentarzy

Karolina · 29 czerwca, 2019 o 6:56 am

conieco wiedziałam o Kubusiu Puchatku, ale nie wszystko 🙂 Sama z chęcią wybrała bym się do Kanady, tylko nie mam tam rodziny 😉

Pojedztam.pl · 29 czerwca, 2019 o 10:02 am

Ale super sprawa z imieniem Kubusia. Nie słyszałyśmy o tym wcześniej.

krystynabozenna · 30 czerwca, 2019 o 6:34 am

I proszę jaka ciekawa hostoria z Kubusiem Puchatkiem w tle.
Kanada mi się podoba, ale chyba za daleko dla mnie
a rodziny tam nie mam :-))

Bookendorfina · 30 czerwca, 2019 o 8:48 am

Kanada to jedyny kraj, który tak naprawdę uwzględniałam w planach zamieszkania, jestem pod wrażeniem serdeczności jej mieszkańców. 🙂

    Bookendorfina · 30 czerwca, 2019 o 8:51 am

    Co prawda, Włochy to mój ulubiony kierunek zwiedzania, ale właśnie głównie odwiedzania i podziwiania, tam historia jest wszędzie. 🙂

Paulina · 30 czerwca, 2019 o 12:12 pm

Oj…. kocham Kubusia 🙂 Wiec chętnie przeczytałam Twoj post 🙂

Krystyna · 6 lipca, 2019 o 9:12 am

Kanada to jeden z nielicznych krajów, który z chęcią bym odwiedziła .

Aleksandra · 6 lipca, 2019 o 10:11 am

Chyba kiedyś słyszałam, że Kanada to miły kraj, ale na pewno nie znałam tej historii o Kubusiu Puchatku 🙂 Ciekawa inspiracja

Klaudia · 10 lipca, 2019 o 11:02 am

Też słyszałam o ludziach z Kanady same dobre rzeczy 🙂 Ta opinia utrzymuje się chyba od wielu pokoleń. Cudowne zdjęcia! 😀

Monika Kilijańska · 11 lipca, 2019 o 9:08 am

Mam koleżankę w Kanadzie i rzeczywiście – super babka!

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *